Dzień dobry, witam gorąco wszystkich! To mój pierwszy post na forum, które obserwuję w sumie już od bardzo dawna, ale do tej pory skupiałem się na przeglądaniu informacji, korzystaniu z wrzuconych promocji i wynajdywaniu przydatnych dla mnie wskazówek i porad. Teraz postanowiłem, że być może komuś przydadzą się moje spostrzeżenia czy wskazówki z podróży, więc zapraszam do lektury.
Poniższa relacja nie ma oczywiście formuły live, jest to relacja z podróży, która zakończyła się dokładnie wczoraj i będzie rozbita pewnie na kilka (kilkanaście?) postów dla odpowiedniego porządku chronologicznego i tematycznego.
W lutym bieżącego roku bardzo mocno ekscytowałem się myślą o zbliżającej się promocji linii Air Arabia wiedząc, że będzie w końcu możliwość udania się do Azji w dość przyjaznej cenie, tak więc promocyjnego dnia niecierpliwie odświeżałem forum kontrolując czy już jest dostępny promocyjny rozkład i co warto wyłuskać dla siebie. Nie zastanawiając się sporo udało mi się znaleźć lot na trasie Warszawa - Sharjah - Bangkok (27-28 września) i powrót w takiej samej konfiguracji (17-18 października) w bardzo dobrej cenie, która wyniosła ok. 1720 złotych. Ten czas to już właściwie ostatnie podrygi pory deszczowej w Tajlandii, pogoda zaczyna się robić przyjemniejsza (mniej dni deszczowych i nie są one aż tak uciążliwe jak np. we wrześniu), więc licząc na pogodowy łut szczęścia zdecydowałem, że mniej więcej połowę z tych trzech tygodni spędzę w Bangkoku, a pozostałą część gdzieś indziej - korzystając z tego, że lotnisko Suvarnabhumi daje naprawdę szeroki wybór destynacji, a czasu od lutego do września jest naprawdę sporo żeby trzymać rękę na pulsie i kontrolować pojawiające się możliwości, promocje i wybrać coś dobrego w odpowiedniej cenie.
Ciekawa dla mnie okazja nadarzyła się już w maju - udało mi się złapać lot Emirates z Suvarnabhumi do Hong Kongu za ok. 510 złotych, co uznałem za bardzo dobrą cenę biorąc pod uwagę warunki jakie zapewnia ta linia lotnicza. Długo nie myśląc postanowiłem w zasadzie jednym ciągiem polecieć z przesiadkami z Warszawy do Hong Kongu i - korzystając m. in. z bliskości Chin kontynentalnych i możliwości bezwizowego wjazdu spędzić pierwszy tydzień właśnie w Chinach i stamtąd podróżować po Kantonie i do Hong Kongu oraz Makao.
Wyjściowo więc plan podróży wyglądał następująco: 27 września: wieczorem Warszawa - Sharjah 28 września: rano lądowanie w ZEA, cały dzień layover, wieczorem wylot na trasie Sharjah - Bangkok 29 września: rano lądowanie w Tajlandii, layover ok. 5 godzin i o 14:05 lot Bangkok - Hong Kong, tego samego dnia transport z HK do Shenzhen, które wybrałem na swoją bazę na ten czas (blisko granicy z HK, dobra komunikacja) 6 października: lot wieczorny Hong Kong - Bangkok 17 października: lot Bangkok - Sharjah 18 października: lot Sharjah - Warszawa
Dużo czytałem o tym, jak najlepiej przygotować się do podróży do Azji, o tym, że najlepiej mieć jak najwięcej zaplanowane, a koniec końców muszę przyznać, że poszedłem dość mocno na żywioł i poza zabukowaniem lotów i noclegów nie miałem zaplanowane w zasadzie niczego więcej w dzień wylotu. Oczywiście - bardzo ogólnie wiedziałem, co i gdzie chcę zobaczyć, dokąd się udać itd., ale postanowiłem nie tworzyć żadnego sztywnego planu, a wszystko raczej dogrywać na miejscu w zależności od pogody, czasu itd.
Bezpośrednio przed samym wyjazdem problem egzystencjonalno -organizacyjny miałem tylko jeden - naczytałem się i nasłuchałem od ludzi informacji odnośnie tego, jak płacić w Chinach i oczywiście zainstalowałem sobie AliPay, żeby w ogóle móc jakkolwiek funkcjonować w tym kraju. Niestety, okazało się, że mam jakiś dziwny problem techniczny - pomimo przechodzenia całej procedury rejestracji tak, jak było opisane w różnych tutorialach w internecie cały czas na samym końcu pokazywała mi się informacja, żeby podpiąć kartę z „mainland China” - której oczywiście nie posiadam - więc przekonany, że to jakaś w sumie błahostka techniczna postanowiłem usunąć konto i zarejestrować się jeszcze raz. Niestety, ten sam problem, za każdym razem się powtarzał, a bodajże po piątej próbie rejestracji moje konto zostało zablokowane - nie byłem w stanie ponowić kolejnej próby rejestracji z uwzględnieniem mojego numeru telefonu, a jedyna informacja, która dostałem z automatu z biura obsługi klienta była taka, że mam przesłać odpowiednie dokumenty (dowód osobisty, paszport, zdjęcia karty, wyciąg rachunku bankowego, a dodatkowo swoje selfie i zdjęcie, na którym trzymam dowód osobisty lub paszport - nie pamiętam już), a wówczas zostanie to przeanalizowane i jak najszybciej będzie to możliwe obsługa klienta udzieli mi informacji zwrotnej. Wydało mi się to bardzo kuriozalne i męczące więc postanowiłem to po prostu olać i stwierdziłem, że będę starał się na miejscu płacić juanami, a jeśli nie będzie takiej możliwości, to wtedy będę próbował namówić kogoś z hotelu albo skądś żeby poświadczył mi możliwość założenia konta w WeChatPay.
Tyle tytułem przydługawego wstępu, kolejne posty będą już bardziej „podróżnicze”.
-- 19 Paź 2025 11:22 --
Czas mijał nieubłaganie do wyjazdu, pozostawało ogarnąć formalności (ubezpieczenie, paszport, a przede wszystkim urlop w pracy), spakować się i ruszać w trasę. Wszystko pięknie ogarnięte, spakowane, załatwione i w sobotę 27 września rozpocząłem podróż. Pełen zadowolenia siedzę w pociągu, przeglądam internet na telefonie i nagle niesamowita konsternacja - dokładnie o 12:09 przychodzi SMS od Air Arabia o treści "Your flight G9606 WAW/SHJ is advanced. New departure is 27/09.20255 at 15:15. Sincere Apologies" - w pierwszej chwili nie za bardzo dociera do mnie rzeczywista treści tego, co jest napisane - od lutego Air Arabia kilkukrotnie zmieniała godziny któregoś z wylotów o 15 minut w jedną czy drugą stronę i nie robiło mi to oczywiście wielkiej róznicy, ale zaraz na spokojnie i w skupieniu czytam jeszcze raz i nie dowierzam - jest chwila po dwunastej, ja w zasadzie dopiero co wyjechałem, będę za około trzy i pół, w porywach trzy godziny, a oni w tej chwili uprzedzają, że odlot będzie ponad pięć godzin wcześniej??! Szok, niedowierzanie i niesamowicie szybkie bicie serca oraz myśli, co teraz z tym wszystkim zrobić, bo kompletnie niweczy to absolutnie wszystkie plany. Szybko udało mi się znaleźć numer telefonu do infolinii - niestety, nie daje to absolutnie niczego, bo pracują od poniedziałku do piątku od 9 do 17, więc zostaję z problemem zupełnie sam z racji soboty. Ostatecznie próbuję działać z jakimś whatsappowym automatem, ale w trakcie, po dwóch czy trzech minutach przychodzi kolejny SMS informujący, że jednak się pomylili i przepraszają, a planowany wylot został przesunięty na 20:25 (czyli 15 minut wcześniej względem planu). Ciśnienie ze mnie od razu zeszło, uspokoiłem się, ale nadal nie mogłem uwierzyć w tę szopkę, która się wydarzyła.Czas mijał nieubłaganie do wyjazdu, pozostawało ogarnąć formalności (ubezpieczenie, paszport, a przede wszystkim urlop w pracy), spakować się i ruszać w trasę. Wszystko pięknie ogarnięte, spakowane, załatwione i w sobotę 27 września rozpocząłem podróż. Pełen zadowolenia siedzę w pociągu, przeglądam internet na telefonie i nagle niesamowita konsternacja - dokładnie o 12:09 przychodzi SMS od Air Arabia o treści "Your flight G9606 WAW/SHJ is advanced. New departure is 27/09/2025 at 15:15. Sincere Apologies" - w pierwszej chwili nie za bardzo dociera do mnie rzeczywista treści tego, co jest napisane - od lutego Air Arabia kilkukrotnie zmieniała godziny któregoś z wylotów o 15 minut w jedną czy drugą stronę i nie robiło mi to oczywiście wielkiej róznicy, ale zaraz na spokojnie i w skupieniu czytam jeszcze raz i nie dowierzam - jest chwila po dwunastej, ja w zasadzie dopiero co wyjechałem, będę za około trzy i pół, w porywach trzy godziny, a oni w tej chwili uprzedzają, że odlot będzie ponad pięć godzin wcześniej??! Szok, niedowierzanie i niesamowicie szybkie bicie serca oraz myśli, co teraz z tym wszystkim zrobić, bo kompletnie niweczy to absolutnie wszystkie plany. Szybko udało mi się znaleźć numer telefonu do infolinii - niestety, nie daje to absolutnie niczego, bo pracują od poniedziałku do piątku od 9 do 17, więc zostaję z problemem zupełnie sam z racji soboty. Ostatecznie próbuję działać z jakimś whatsappowym automatem, ale w trakcie, po dwóch czy trzech minutach przychodzi kolejny SMS informujący, że jednak się pomylili i przepraszają, a planowany wylot został przesunięty na 20:25 (czyli 15 minut wcześniej względem planu). Ciśnienie ze mnie od razu zeszło, uspokoiłem się, ale nadal nie mogłem uwierzyć w tę szopkę, która się wydarzyła.
Dojazd na lotnisko bezproblemowy, udało się szybko jeszcze coś zjeść po drodze w restauracji, w kolejce do odprawy okazało się, że zdecydowanie więcej osób było zdezorientowanych mylnymi SMS-ami od linii lotniczej, ale pracownicy wszystkich uspokajali, że to tylko pomyłka linii lotniczej (wiadomość miała prawdopodobnie zostać wysłana do pasażerów lotu Sharjah - Warszawa tego dnia) i odlot jest na spokojnie po dwudziestej. Przy okazji odprawy okazało się tylko, że Air Arabia wymaga, żeby (niezależnie od rzeczywistych wymogów prawnych rządu przy wjeździe do Tajlandii) nawet udając się do Bangkoku tranzytem wypełnić Thailand Digital Arrival Card (TDAC), tak więc przy stanowisku bardzo usłużna pani pokazała kod QR, szybkie skanowanie, wypełnienie formularza, uzyskanie karty, pokazania jej i można było za chwilę ruszać ku kontroli bezpieczeństwa i bramce. Sam lot standardowo - spokojnie, sprawnie, bez większych uwag.
Wylądowaliśmy chwilę po drugiej polskiego (czyli czwartej nad ranem lokalnego) czasu, odprawa paszportowa dość sprawnie, niewielkie raczej kolejki, lokalni pogranicznicy konkretni, ale nie upierdliwi (pytania o to, dokąd się wybieram, prośba o pokazanie biletu na kolejny odcinek podróży itd.) i po dwudziestu kilku minutach - z racji tego, że bagaże leciały bezpośrednio do Bangkoku - człowiek był wolny do działania i można było zaczynać kilkunastogodzinny layover. Oczywisty kierunek - Dubaj. Na stronie lotniska można znaleźć informacje, że poza taksówkami jest możliwość skorzystania z organizowanego przez Air Arabia "UAE Airport Shuttle Service", jednak ciężko mi dokładnie opowiedzieć, jak to faktycznie wygląda ze względu na fakt, że do Dubaju i z Dubaju na lotnisko Sharjah taki autobus kursuje tylko raz dziennie w każdą ze stron, tak więc podejrzewam, że może być raczej nikła szansa na skorzystanie z tego środka transportu dla przeciętnego podróżnika. Zastanawiałem się w takim razie nad taksówką (orientacyjna cena z lotniska Sharjah do Dubaju to ok. 200-300 dirhamów (mniej więcej równe złotówkom) w zależności od celu w Dubaju) i nad opcją, która w zasadzie nie jest chyba w ogóle wspomniana na stronie lotniska - publicznym autobusom, których przystanek znajduje się obok postoju taksówek, w lewym skrajnym narożniku budynku lotniska (patrząc na mapie), niedaleko wyjścia z hali przylotów. Skontrolowałem szybko przez internet jak najlepiej dostać się w okolice Burj Khalifa i już miałem ruszać w trasę, potrzebowałem tylko lokalnych pieniędzy i tu niestety pojawił się mały problem i kolejna niespodzianka tego dnia - okazało się, że Alior Bank, którego jestem klientem ma akurat tej nocy z soboty na niedzielę zaplanowane prace techniczne w związku z czym nie będzie możliwości płatności kartą i wypłacenia pieniędzy z bankomatów do godziny 6 rano. Reasumując (trochę z mojej winy w tym wypadku, nie ukrywam) - do godziny prawie ósmej czasu lokalnego (czyli około trzy i pół godziny) siedziałem sobie na ławeczce między podróżnymi czekającymi na wejście do strefy check-in i co piętnaście-dwadzieścia minut próbowałem z najbliższego automatu kupić butelkę wody za dirhama żeby sprawdzić, czy moje konto i karta są już aktywne. Najwyraźniej była to bardzo solidna i porządna aktualizacja systemu i prace techniczne były bardzo głębokie, bo bank starannie wyżyłował przewidywany czas i mniej więcej o 6 czasu polskiego (8 lokalnego) udało się w końcu wystartować z pieniędzmi i w końcu była opcja żeby zapłacić za przejazd autobusem.
Trasa z lotniska Sharjah do Burj Khalifa wygląda następująco: 1. z lewego narożnika budynku lotniska, obok postoju taksówek, niedaleko wyjścia z hali przylotów odjeżdżają autobusy Sharjah Municipality - najlepiej zapytać kierowcy czy jedzie do Al Jubail Bus Terminal - to jest miejsce, gdzie należy wysiąść. Koszt 8-10 dirhamów. 2. na Al Jubail najlepiej podejść do budki, w której sprzedawane są bilety i kupić NOL Card - to lokalna karta transportowa w metropolii Dubaju, można ją doładować na każdej stacji metra, przystanku itd. Ja zakupiłem kartę za 30 dirhamów, 24 z tej kwoty były do wykorzystania na przejazd, a 6 to był koszt karty. Kartę wykorzystuje się do płatności za przejazdy metrem, autobusami, tramwajem itd. na terenie Dubaju. Każdorazowo po odbiciu karty na elektronicznym wyświetlaczu pokazywany jest aktualny stan konta, tak więc można to bez problemu kontrolować (lub sprawdzić ten stan konta po prostu w automacie doładującym). W każdym razie - po zakupieniu NOL Card można spokojnie jechać do Deira City Centre, czyli kolejnego terminalu autobusowego (już bezpośrednio w Dubaju). 3. Z Deira City Centre jest kawałek piechotą przez ulicę do stacji metra o tej samej nazwie i można dojechać bezpośrednio do stacji Burj Khalifa/Dubai Mall.
Całość zorganizowana w ten sposób zajmuje około 1h 20 min, a kosztuje nie więcej niż 30 dirhamów. Oczywiście to kwestia rozważenia tego, czego kto szuka, czy lubi większy komfort i ile chciałby wydać na taki dojazd. Na pewno trzeba wziąć pod uwagę, że np. w okolicach 16:00 robią się już straszne korki i dojazd z Deira City na lotnisko z przesiadką w Al Jubail zajął mi już ok. 2 godziny.
W każdym razie - jestem w centrum Dubaju i przyjemnym tunelem nadziemnym (tuneli jest w Dubaju całkiem sporo - podziemnych, nadziemnych, do tego ścieżki wiodące przez jakieś przejścia przez parkingi itd., większość z nich zadaszona, ocieniona i klimatyzowana, żeby ludziom jak najlepiej funkcjonowało się w takim klimacie) dostaję się do Dubai Mall, czyli jednego z największych centrów handlowych na świecie. Imponuje oczywiście gigantyczną powierzchnią, wszystkimi najbardziej luksusowymi markami, jakie można sobie wyobrazić, ale najbardziej chyba porządkiem, wykończeniem, dbałością o szczegóły. Nie da się nie zauważyć, że o to wszystko dbają naprawdę setki ludzi cały czas - ochrona, służby informacyjne, sprzątający (na każdym piętrze jest kilka(naście?) osób, które chodzą cały czas z jakimiś ścierkami, szmatkami czy innymi przyrządami i przecierają non stop zabrudzenia na szybach, poręczach itp.). No, ale nie dotarłem tutaj żeby chodzić w kółko i zachwycać się sklepami, kolejną fontanną czy lodowiskiem - celem było Burj Khalifa, które udało się bardzo szybko zlokalizować, bo wychodząc z jednego z wyjść z Dubai Mall widać po lewej stronie potężną i wysoką konstrukcję najwyższego budynku świata, który otoczony jest trochę niższymi, a w dodatku dość przyjemnie wygląda, gdy pomiędzy nim, a centrum handlowym i okolicznymi restauracjami znajduje się dość ładny zbiornik wodny. W tych okolicznościach nie pozostaje nic innego jak tylko znaleźć wejście do budynku. Niestety - okazuje się, że nie jest to takie łatwe i intuicyjne jakby się wydawało - krążenie dookoła budynku nic nie daje, nigdzie nie ma żadnego wejścia, nie ma nawet żadnego oznakowania, gdzie to wejście mogłoby być. To w sumie kolejny dowód na to, jak bardzo myślenie "europejskie", do jakiego przywykliśmy okazuje się być trochę inne od lokalnego - kończąc rundę wkoło Burj Khalifa pytam jakiegoś dozorcy, który pilnuje wejścia do strefy apartamentowej o to, gdzie jest wejście - tłumaczy, że przez centrum handlowe. OK, wracam do centrum. Pytam pracownika ochrony, gdzie jest wejście. I tutaj - ogromne olśnienie, którego nie spodziewałbym się za żadne skarby świata - pokazuje na windę niedaleko, muszę nią zjechać na sam dół, na poziom parkingu, przejść wzdłuż ścian parkingu i tam będą drzwi, gdzie jest wejście do najwyższego budynku świata... Przyznam, że trochę dziwne dla mnie, spodziewałbym się czegoś bardziej reprezentacyjnego w tym wypadku, ale trudno - w drogę! Jest kilka możliwości, z których można skorzystać na Burj Khalifa: to wjazd na punkty widokowe na 124/125 piętrze (159 dirhamów), wjazd na 148 piętro (404 dirhamy) i wjazd na 154 piętro (774 dirhamy) a także rozmaite kombinacje z wjazdem na dany poziom i wizytą w akwarium, glass walk, safari itd. Decyduję się na wjazd na 124/125 piętro, ale zanim to nastąpi jest dość długi spacer do windy przez korytarze i zakamarki budynku, gdzie można po drodze podziwiać rozmyślania emira zdobiące ściany czy informacje na temat budowniczych obiektu. Podróż na górę szybko mija i można podziwiać okoliczne budynki i drogi skąpane w pyle, który unosi się wszędzie dookoła. Moją uwagę najbardziej przykuwa budynek ze Sky Views Observatory (czyli kolejny punkt widokowy w okolicy) w budynku hotelowym składającym się z dwóch wież, na łączniku między którymi znajduje się basen. Całościowo muszę jednak powiedzieć, że nie robi to na mnie dużego wrażenia - może należało wybrać najwyższą możliwość i wjechać 29 pięter wyżej? Może to kwestia tego pyłu wszędzie dookoła? Może to kwestia tego, że poza wieżowcami w okolicy tak naprawdę widok nie jest w ogóle spektakularny? Trudno powiedzieć. Kolejny punkt programu to wyjazd na punkt widokowy na Palm Jumeirah, gdzie być może będzie coś, co zrobi większe wrażenie.
Żeby dostać się z Burj Khalifa do Nakheel Mall (miejsce, gdzie znajduje się punkt widokowy, właściwie kolejne centrum handlowe tak naprawdę) należy się trochę nagimnastykować i z Burj Khalifa/Dubai Mall station podjechałem na Dubai Internet City station metrem, gdzie poszedłem na przystanek tramwajowy i dojechałem na przystanek Palm Jumeirah skąd z kolei poszedłem pieszo łącznikami, tunelami i przez parking samochodowy na stację monorail gdzie - osobno się płacie, nie obowiązuje NOL Card - kupiłem bilet w dwie strony do Nakheel Mall. Naprawdę niezwykle męcząca epopeja, która każe skierować myśli ku projektantom, a jeszcze bardziej decydentom, którzy mają wpływ na to jak wyglądają pewne rozwiązania komunikacyjne w tym mieście, bo wydaje się, że pewne rzeczy, budynki, projekty itd. to jest wyłącznie rywalizacja między obrzydliwie bogatymi ludźmi, którzy niekoniecznie mają pojęcie o tym, jak normalny człowiek może funkcjonować w danym otoczeniu i w związku z tym trudno o bezpośrednie połączenia autobusowe z lotniska Sharjah do centrum Dubaju (co przecież wydaje się normalne i oczywiste, tym bardziej, że to hub Air Arabia, a sama liczba pasażerów też jest w sumie imponująca), trudności z lokalizacją wejścia do Burj Khalifa (emir czy szejkowie pewnie mają swoje własne, dedykowane wejścia i niekoniecznie interesują ich wejścia dla poddanych czy turystów), męczący dojazd do Palm Jumeirah czy wreszcie sama lokalizacja punktu widokowego, ponieważ jest wyraźnie zaznaczone, na którym piętrze centrum handlowego się znajduje (bodajże na drugim, nie pamiętam już), natomiast musisz wiedzieć (albo trafić), żeby pójść na lewą stronę tam na samej górze, bo jeśli pójdziesz po prawej (mimo ogólnych banerów, że punkt widokowy jest na tym piętrze), to nie trafisz do niego i musisz nadrabiać kroki, bo po prawej stronie przejście do punktu widokowego jest zagrodzone i nie ma możliwości tam się dostać, tak więc - trzeba koniecznie iść na samej górze na lewo od schodów, którymi się wjechało... Sam punkt widokowy pod każdym możliwym względem dość podobny. Cena niższa - wyjściowo 110/165 dirhamów w zależności od dnia/godziny, ale poza tym to samo - przed wjazdem prezentacja historyczna budynku, budowniczych, krótki film, prezentacja osiągnięć lokalnych itd., wjeżdżamy na górę, a tam dość podobnie jak na Burj Khalifa - sporo pyłu dookoła (tak, że momentami przeszkadza w uchwyceniu wzrokiem czy obiektywem całości Palm Jumeirah), ale poza tym nie ma aż tak wiele wieżowców, zamiast tego podziwiamy linię przybrzeżną nieopodal której zbudowano słynny resort (?) czy może lepiej powiedzieć - bardzo ekskluzywne osiedle. Na pewno ta praca robi wrażenie swoim ogromem itd., ale niestety - jak wiele rzeczy w Dubaju - męczy swoją monotonią i zbudowaniem wszystkiego "od linijki", nie ma tu naturalności, widać, że mimo przepychu i blichtru jest to dość sztuczne...
Biorąc pod uwagę, że Dubaj nie był celem mojej podróży, a tylko krótkim przystankiem na który się specjalnie nie nastawiałem stwierdziłem, że czas powoli zbierać się na lotnisko - ponad czterdzieści kilometrów drogi przede mną, klimatyzowane wagony czy nawet przystanki tramwajowe tylko trochę dawały wytchnienie, a przede wszystkim zmęczenie materiału robiło swoje - ponad 24 godziny drogi praktycznie w ogóle bez spania, a szykowało się na jeszcze więcej. Ruszyłem więc na lotnisko tłukąc się w dwugodzinnym korku, o którym wcześniej wspominałem.
Szybkie załatwienie formalności na lotnisku, zjedzenie czegoś i próba znalezienia działającego miejsca do podładowania telefonu - to ostatnie okazało się najtrudniejsze na tym lotnisku, w końcu siedząc w kółeczku z hinduskimi studentami i Uzbekiem i trzymając kabel, żeby nie wypadł z kontaktu udało mi się podładować telefon do 80% i można było biegiem ruszać do swojej bramki. Lot znowu spokojny, wszystko standardowo, bez żadnych problemów i ląduję rano w Bangkoku. Odbieram bagaże, przechodzę kontrolę graniczna i postanawiam się trochę pokręcić, żeby znaleźć coś dobrego do jedzenia i miejsce do posiedzenia. Suvarnabhumi to całkiem przyjemnie zorganizowane lotnisko po jednej i po drugiej stronie (przed i po kontroli), więc wszystko udaje się bez większego problemu, dodatkowo małe przepakowanie i przebranie ciuchów i można nadać bagaż na lot Emirates do Hong Kongu. Wybieram oczywiście self check-in i idę zrzucić bagaże do odpowiedniego stanowiska. Niestety - okazuje się, że jest jakiś błąd techniczny i z dwóch walizek system wczytuje mi do nadania dalej tylko jedną. Sympatyczne panie nie potrafią pomóc i muszę poczekać na uruchomienie stanowiska do odprawy. Siedzę więc, odpoczywam i za mniej niż godzinę udaje mi się wszystko załatwić. Kieruję się więc do kontroli granicznej, przechodzę przez główny hol i idę do pociągu, który kieruje pomiędzy poszczególnymi terminalami lotniska Suvarnabhumi. Część, do której dotarłem okazała się być bardzo ładna, bardzo czysta i bardzo spokojna - tego dnia o tej porze (ok. 14.00) nie było zbyt dużo lotów i w związku z tym nie było zbyt dużo pasażerów, na spokoju więc przy piwie oczekiwałem na mój lot A380 Emirates do Hong Kongu. Okazuje się, że ta linia realizuje przeloty z Dubaju do Hong Kongu z międzylądowaniem właśnie z Bangkoku, gdzie część pasażerów się zmienia. Bardzo szczęśliwie okazało się, że zainteresowanie lotem jest na tyle niewielkie, że były tylko pojedyncze rzędy, gdzie siedziała więcej niż jedna osoba, więc oprócz przestrzeni dla każdego było bardzo cicho, spokojnie i kameralnie, a obsługa i serwis dodatkowo zrobił swoje.
Hong Kong - znowu przejazd pociągiem na lotnisku, tym razem szybki skok do immigration (gdzie nie dostaje się stempli do paszportu, tylko takie małe kwadratowe karteczki z imieniem i nazwiskiem, numerem paszportu, datą wjazdu i datą, do której można zostać - standardowo 3 miesiące), odbiór bagaży (zaskakująco długi, ok. 40 minut samego czekania na start) i można było ruszać dalej w stronę Shenzhen. Tutaj pojawił się niestety problem - byłem wstępnie przygotowany na to, jak można się tam dostać. Hotel, który wybrałem (Golden Central Hotel) był 100m od stacji metra, w centralnej części miasta, niedaleko stacji kolejowej Futian (jedna z dwóch głównych dla Shenzhen, ale jednak mniejsza od Shenzhen North) i dobrze się zorientowałem, że można pojechać z lotniska w Hong Kongu na stację West Kowloon i stamtąd właśnie na stację Futian, co powinno być dobrym rozwiązaniem. Ewentualnie są specjalne dedykowane busy, które prosto z lotniska jadą na jeden z punktów granicznych i tam - już po kontroli - trzeba samemu sobie ogarnąć co i jak dalej zrobić, żeby dostać się do "siebie". Jak pisałem wcześniej - nie planowałem zbyt dużo z góry, więc na lotnisku poszedłem do pani w stoisku informacyjnym lokalnych kolei, żeby zapytać jak najlepiej się dostać na stację Futian i gdzie mogę kupić bilet kolejowy. Usłyszałem odpowiedź, że lepiej nie pociągiem i żebym szedł na busa (wskazywała mi przy tym ręką kierunek). OK, wyszedłem do głównej hali lotniska, gdzie było również główne stanowisko informacji kolejowej i sprzedaż biletów. Idę i pytam jeszcze raz o to samo i słyszę odpowiedź "too many trips, sir" i to samo - żeby lepiej iść na busa i również widzę wskazanie ręką w tym samym kierunku, w którym wskazała pani wcześniej. Idę więc tam, okazuje się oczywiście, że pokazali mi źle i powinienem iść w kierunku zupełnie przeciwnym, trafiam na taki terminal busowy, gdzie już przy wejściu gromada pań z pierwszego stanowiska kasowego woła, żebym kupił bilet u nich, idę więc, płacę 180 dolarów HK (około 85-90 złotych), czekam grzecznie 10 minut aż zbierze się odpowiednia liczba osób i za jakiś czas idziemy do naszego busa. Podróż trwa około 40 minut i kierowca, ja i pięciu innych pasażerów trafiamy na przejście graniczne Huanggang. Wygląda to w ten sposób, że kierowca zawozi skład przed halę przejścia granicznego, wypakowuje bagaże, idziesz do pieszego przejścia granicznego (w międzyczasie on zbiera ekipę, która jest po odprawie i podróżuje w drugą stronę do HK i odjeżdża), masz sprawdzany bagaż i następnie czas na właściwą kontrolę graniczną - są dwa dedykowane stanowiska dla "foreigners", z czego czynne było tylko jedno, a dodatkowo jedynym obcokrajowcem byłem oczywiście ja w tym momencie. Najpierw należy wypełnić arrival card, gdzie wpisujemy imię, nazwisko, płeć, datę urodzenia, narodowość, cel wizyty, czy jest visa-free czy nie, numer paszportu, numer lotu/pociągu/rejsu, którym się przybyło, numer telefonu, miasta/miejsca, które zamierza się odwiedzić w Chinach, adres hotelu, a z drugiej strony kartki są jeszcze informacje wyjazdowe: czy ma się już bilet powrotny (jeśli tak, to na kiedy, numer lotu/pociągu/rejsu, czy ma się jakieś osoby przyjmujące w Chinach (jeśli tak, to ich imię i nazwisko i numer telefonu) oraz bardzo w sumie krótka linijka, w której należy wymienić wszystkie kraje, w których było się w ostatnich dwóch latach. Z tak wypełnionym formularzem droga do okienka, krótka pogawędka z sympatycznym panem celnikiem i po 3 czy 4 minutach stempel w paszporcie i witamy w Chinach. Co się okazuje w tym momencie? Że mapy Google w Chinach niezbyt się sprawdzają, nie są zbyt dokładne i momentami są dość przekłamane. Po przejściu około 1,5 km krążę więc wkoło jednego ze skrzyżowań nie do końca wiedząc, w którą stronę powinienem iść (później okaże się, że szedłem dobrze i byłem ledwie 3 km od hotelu) zagaduję po angielsku pierwszego napotkanego Chińczyka czy może mi powiedzieć czy zmierzam we właściwym kierunku. Gość był w eleganckich czarnych spodniach i białej koszuli więc wydawał się dość dobrą personą na tego typu pytania. Niestety - okazało się, że nie znał kompletnie angielskiego. W ten sposób zaczęliśmy dyskusję posiłkując się z mojej strony translatorem Google, z jego strony jakimś chińskim translatorem i po przerobieniu serii pytań dlaczego nie zamówię taksówki itd. (bo nie działa mi AliPay), zaoferowaniu, że on może mi zamówić taksówkę (mija się to z celem, bo nie działa mi AliPay i nie mam jeszcze juanów żeby jakkolwiek zapłacić), zaoferowaniu, że on mi zamówi taksówkę i ją opłaci (na co dziękuję i odmawiam, bo nie chcę go narażać na koszty, a nie mam jak mu tego zrekompensować w tym momencie, a hongkońskich dolarów nie chce przyjąć) mówi jedyną rzecz, którą umie po angielsku czyli LET'S GO!!!! (ale nie w formie rozkazującej tylko takiej motywującej do działania), którą to frazę jeszcze kilka razy powtórzy i pokazuje mi, żebym szedł za nim, idziemy około 100 metrów dalej i pokazuje mi na coś w rodzaju meleksa, wózka golfowego i tłumaczy, że on tym mnie zawiezie do hotelu. Trochę mi miło, trochę jestem zdziwiony, ale pakuję bagaże i jedziemy. Okazuje się, że ten wspaniały pojazd wyciągnął maksymalnie 41 km/h, ale pan Chau (Chow?) - nie wiem w sumie dokładnie jak, ale gdy potem pytałem o imię powiedział mniej więcej taką formę - niestrudzenie jechał nim między luksusowymi SUV-ami na cztero- i pięciopasmowej drodze i w ciągu dziesięciu minut zajechaliśmy to hotelu co chwilę sprawdzając w czasie jazdy wskazówki dojazdu na telefonie. Pomimo mojego natarczywego próbowania zapłacenia mu w dolarach HK nie chciał niczego przyjąć, zrobił sobie jedynie ze mną zdjęcie i nagrał krótki filmik i pojechał z powrotem do swoich obowiązków - jakiekolwiek one nie były i kimkolwiek nie był. Niesamowity człowiek.
Zameldowanie w hotelu w zasadzie bezproblemowe (nawet pomimo tego, że nikt na miejscu nie mówił po angielsku) - wystarczyło pokazać maila z potwierdzeniem rezerwacji, wspomóc się translatorem i po 10 minutach byłem w końcu w pokoju hotelowym (dość znośnym - ok. 200 złotych za noc, centralna część miasta, czysto, spokojnie, wygodnie, jedynym minusem był w sumie brak szafek na ciuchy, ale i z tym udało się poradzić), szybkie rozpakowanie, wyskoczenie jeszcze na dół żeby zlokalizować bankomat, wypłacić juany i zrobić zakupy w 7-eleven i można było na koniec wziąć prysznic i udać się w końcu na zasłużony spoczynek. Po ponad 48 godzinach, w tym około 3 godzinach snu w samolocie w końcu byłem w Chinach.
Przyjemnie się czyta (choć coś tam chyba między 1., a 2. postem się potentegowało w edycji), a i treść pouczająca informacyjnie.Zdjęcia sugeruję umieszczać pomiędzy akapitami, przy miejscach które opisujesz.Pisz dalej
:)
Dzień dobry, witam gorąco wszystkich! To mój pierwszy post na forum, które obserwuję w sumie już od bardzo dawna, ale do tej pory skupiałem się na przeglądaniu informacji, korzystaniu z wrzuconych promocji i wynajdywaniu przydatnych dla mnie wskazówek i porad. Teraz postanowiłem, że być może komuś przydadzą się moje spostrzeżenia czy wskazówki z podróży, więc zapraszam do lektury.
Poniższa relacja nie ma oczywiście formuły live, jest to relacja z podróży, która zakończyła się dokładnie wczoraj i będzie rozbita pewnie na kilka (kilkanaście?) postów dla odpowiedniego porządku chronologicznego i tematycznego.
W lutym bieżącego roku bardzo mocno ekscytowałem się myślą o zbliżającej się promocji linii Air Arabia wiedząc, że będzie w końcu możliwość udania się do Azji w dość przyjaznej cenie, tak więc promocyjnego dnia niecierpliwie odświeżałem forum kontrolując czy już jest dostępny promocyjny rozkład i co warto wyłuskać dla siebie. Nie zastanawiając się sporo udało mi się znaleźć lot na trasie Warszawa - Sharjah - Bangkok (27-28 września) i powrót w takiej samej konfiguracji (17-18 października) w bardzo dobrej cenie, która wyniosła ok. 1720 złotych. Ten czas to już właściwie ostatnie podrygi pory deszczowej w Tajlandii, pogoda zaczyna się robić przyjemniejsza (mniej dni deszczowych i nie są one aż tak uciążliwe jak np. we wrześniu), więc licząc na pogodowy łut szczęścia zdecydowałem, że mniej więcej połowę z tych trzech tygodni spędzę w Bangkoku, a pozostałą część gdzieś indziej - korzystając z tego, że lotnisko Suvarnabhumi daje naprawdę szeroki wybór destynacji, a czasu od lutego do września jest naprawdę sporo żeby trzymać rękę na pulsie i kontrolować pojawiające się możliwości, promocje i wybrać coś dobrego w odpowiedniej cenie.
Ciekawa dla mnie okazja nadarzyła się już w maju - udało mi się złapać lot Emirates z Suvarnabhumi do Hong Kongu za ok. 510 złotych, co uznałem za bardzo dobrą cenę biorąc pod uwagę warunki jakie zapewnia ta linia lotnicza. Długo nie myśląc postanowiłem w zasadzie jednym ciągiem polecieć z przesiadkami z Warszawy do Hong Kongu i - korzystając m. in. z bliskości Chin kontynentalnych i możliwości bezwizowego wjazdu spędzić pierwszy tydzień właśnie w Chinach i stamtąd podróżować po Kantonie i do Hong Kongu oraz Makao.
Wyjściowo więc plan podróży wyglądał następująco:
27 września: wieczorem Warszawa - Sharjah
28 września: rano lądowanie w ZEA, cały dzień layover, wieczorem wylot na trasie Sharjah - Bangkok
29 września: rano lądowanie w Tajlandii, layover ok. 5 godzin i o 14:05 lot Bangkok - Hong Kong, tego samego dnia transport z HK do Shenzhen, które wybrałem na swoją bazę na ten czas (blisko granicy z HK, dobra komunikacja)
6 października: lot wieczorny Hong Kong - Bangkok
17 października: lot Bangkok - Sharjah
18 października: lot Sharjah - Warszawa
Dużo czytałem o tym, jak najlepiej przygotować się do podróży do Azji, o tym, że najlepiej mieć jak najwięcej zaplanowane, a koniec końców muszę przyznać, że poszedłem dość mocno na żywioł i poza zabukowaniem lotów i noclegów nie miałem zaplanowane w zasadzie niczego więcej w dzień wylotu. Oczywiście - bardzo ogólnie wiedziałem, co i gdzie chcę zobaczyć, dokąd się udać itd., ale postanowiłem nie tworzyć żadnego sztywnego planu, a wszystko raczej dogrywać na miejscu w zależności od pogody, czasu itd.
Bezpośrednio przed samym wyjazdem problem egzystencjonalno -organizacyjny miałem tylko jeden - naczytałem się i nasłuchałem od ludzi informacji odnośnie tego, jak płacić w Chinach i oczywiście zainstalowałem sobie AliPay, żeby w ogóle móc jakkolwiek funkcjonować w tym kraju. Niestety, okazało się, że mam jakiś dziwny problem techniczny - pomimo przechodzenia całej procedury rejestracji tak, jak było opisane w różnych tutorialach w internecie cały czas na samym końcu pokazywała mi się informacja, żeby podpiąć kartę z „mainland China” - której oczywiście nie posiadam - więc przekonany, że to jakaś w sumie błahostka techniczna postanowiłem usunąć konto i zarejestrować się jeszcze raz. Niestety, ten sam problem, za każdym razem się powtarzał, a bodajże po piątej próbie rejestracji moje konto zostało zablokowane - nie byłem w stanie ponowić kolejnej próby rejestracji z uwzględnieniem mojego numeru telefonu, a jedyna informacja, która dostałem z automatu z biura obsługi klienta była taka, że mam przesłać odpowiednie dokumenty (dowód osobisty, paszport, zdjęcia karty, wyciąg rachunku bankowego, a dodatkowo swoje selfie i zdjęcie, na którym trzymam dowód osobisty lub paszport - nie pamiętam już), a wówczas zostanie to przeanalizowane i jak najszybciej będzie to możliwe obsługa klienta udzieli mi informacji zwrotnej. Wydało mi się to bardzo kuriozalne i męczące więc postanowiłem to po prostu olać i stwierdziłem, że będę starał się na miejscu płacić juanami, a jeśli nie będzie takiej możliwości, to wtedy będę próbował namówić kogoś z hotelu albo skądś żeby poświadczył mi możliwość założenia konta w WeChatPay.
Tyle tytułem przydługawego wstępu, kolejne posty będą już bardziej „podróżnicze”.
-- 19 Paź 2025 11:22 --
Czas mijał nieubłaganie do wyjazdu, pozostawało ogarnąć formalności (ubezpieczenie, paszport, a przede wszystkim urlop w pracy), spakować się i ruszać w trasę. Wszystko pięknie ogarnięte, spakowane, załatwione i w sobotę 27 września rozpocząłem podróż. Pełen zadowolenia siedzę w pociągu, przeglądam internet na telefonie i nagle niesamowita konsternacja - dokładnie o 12:09 przychodzi SMS od Air Arabia o treści "Your flight G9606 WAW/SHJ is advanced. New departure is 27/09.20255 at 15:15. Sincere Apologies" - w pierwszej chwili nie za bardzo dociera do mnie rzeczywista treści tego, co jest napisane - od lutego Air Arabia kilkukrotnie zmieniała godziny któregoś z wylotów o 15 minut w jedną czy drugą stronę i nie robiło mi to oczywiście wielkiej róznicy, ale zaraz na spokojnie i w skupieniu czytam jeszcze raz i nie dowierzam - jest chwila po dwunastej, ja w zasadzie dopiero co wyjechałem, będę za około trzy i pół, w porywach trzy godziny, a oni w tej chwili uprzedzają, że odlot będzie ponad pięć godzin wcześniej??! Szok, niedowierzanie i niesamowicie szybkie bicie serca oraz myśli, co teraz z tym wszystkim zrobić, bo kompletnie niweczy to absolutnie wszystkie plany. Szybko udało mi się znaleźć numer telefonu do infolinii - niestety, nie daje to absolutnie niczego, bo pracują od poniedziałku do piątku od 9 do 17, więc zostaję z problemem zupełnie sam z racji soboty. Ostatecznie próbuję działać z jakimś whatsappowym automatem, ale w trakcie, po dwóch czy trzech minutach przychodzi kolejny SMS informujący, że jednak się pomylili i przepraszają, a planowany wylot został przesunięty na 20:25 (czyli 15 minut wcześniej względem planu). Ciśnienie ze mnie od razu zeszło, uspokoiłem się, ale nadal nie mogłem uwierzyć w tę szopkę, która się wydarzyła.Czas mijał nieubłaganie do wyjazdu, pozostawało ogarnąć formalności (ubezpieczenie, paszport, a przede wszystkim urlop w pracy), spakować się i ruszać w trasę. Wszystko pięknie ogarnięte, spakowane, załatwione i w sobotę 27 września rozpocząłem podróż. Pełen zadowolenia siedzę w pociągu, przeglądam internet na telefonie i nagle niesamowita konsternacja - dokładnie o 12:09 przychodzi SMS od Air Arabia o treści "Your flight G9606 WAW/SHJ is advanced. New departure is 27/09/2025 at 15:15. Sincere Apologies" - w pierwszej chwili nie za bardzo dociera do mnie rzeczywista treści tego, co jest napisane - od lutego Air Arabia kilkukrotnie zmieniała godziny któregoś z wylotów o 15 minut w jedną czy drugą stronę i nie robiło mi to oczywiście wielkiej róznicy, ale zaraz na spokojnie i w skupieniu czytam jeszcze raz i nie dowierzam - jest chwila po dwunastej, ja w zasadzie dopiero co wyjechałem, będę za około trzy i pół, w porywach trzy godziny, a oni w tej chwili uprzedzają, że odlot będzie ponad pięć godzin wcześniej??! Szok, niedowierzanie i niesamowicie szybkie bicie serca oraz myśli, co teraz z tym wszystkim zrobić, bo kompletnie niweczy to absolutnie wszystkie plany. Szybko udało mi się znaleźć numer telefonu do infolinii - niestety, nie daje to absolutnie niczego, bo pracują od poniedziałku do piątku od 9 do 17, więc zostaję z problemem zupełnie sam z racji soboty. Ostatecznie próbuję działać z jakimś whatsappowym automatem, ale w trakcie, po dwóch czy trzech minutach przychodzi kolejny SMS informujący, że jednak się pomylili i przepraszają, a planowany wylot został przesunięty na 20:25 (czyli 15 minut wcześniej względem planu). Ciśnienie ze mnie od razu zeszło, uspokoiłem się, ale nadal nie mogłem uwierzyć w tę szopkę, która się wydarzyła.
Dojazd na lotnisko bezproblemowy, udało się szybko jeszcze coś zjeść po drodze w restauracji, w kolejce do odprawy okazało się, że zdecydowanie więcej osób było zdezorientowanych mylnymi SMS-ami od linii lotniczej, ale pracownicy wszystkich uspokajali, że to tylko pomyłka linii lotniczej (wiadomość miała prawdopodobnie zostać wysłana do pasażerów lotu Sharjah - Warszawa tego dnia) i odlot jest na spokojnie po dwudziestej. Przy okazji odprawy okazało się tylko, że Air Arabia wymaga, żeby (niezależnie od rzeczywistych wymogów prawnych rządu przy wjeździe do Tajlandii) nawet udając się do Bangkoku tranzytem wypełnić Thailand Digital Arrival Card (TDAC), tak więc przy stanowisku bardzo usłużna pani pokazała kod QR, szybkie skanowanie, wypełnienie formularza, uzyskanie karty, pokazania jej i można było za chwilę ruszać ku kontroli bezpieczeństwa i bramce. Sam lot standardowo - spokojnie, sprawnie, bez większych uwag.
Wylądowaliśmy chwilę po drugiej polskiego (czyli czwartej nad ranem lokalnego) czasu, odprawa paszportowa dość sprawnie, niewielkie raczej kolejki, lokalni pogranicznicy konkretni, ale nie upierdliwi (pytania o to, dokąd się wybieram, prośba o pokazanie biletu na kolejny odcinek podróży itd.) i po dwudziestu kilku minutach - z racji tego, że bagaże leciały bezpośrednio do Bangkoku - człowiek był wolny do działania i można było zaczynać kilkunastogodzinny layover. Oczywisty kierunek - Dubaj. Na stronie lotniska można znaleźć informacje, że poza taksówkami jest możliwość skorzystania z organizowanego przez Air Arabia "UAE Airport Shuttle Service", jednak ciężko mi dokładnie opowiedzieć, jak to faktycznie wygląda ze względu na fakt, że do Dubaju i z Dubaju na lotnisko Sharjah taki autobus kursuje tylko raz dziennie w każdą ze stron, tak więc podejrzewam, że może być raczej nikła szansa na skorzystanie z tego środka transportu dla przeciętnego podróżnika. Zastanawiałem się w takim razie nad taksówką (orientacyjna cena z lotniska Sharjah do Dubaju to ok. 200-300 dirhamów (mniej więcej równe złotówkom) w zależności od celu w Dubaju) i nad opcją, która w zasadzie nie jest chyba w ogóle wspomniana na stronie lotniska - publicznym autobusom, których przystanek znajduje się obok postoju taksówek, w lewym skrajnym narożniku budynku lotniska (patrząc na mapie), niedaleko wyjścia z hali przylotów. Skontrolowałem szybko przez internet jak najlepiej dostać się w okolice Burj Khalifa i już miałem ruszać w trasę, potrzebowałem tylko lokalnych pieniędzy i tu niestety pojawił się mały problem i kolejna niespodzianka tego dnia - okazało się, że Alior Bank, którego jestem klientem ma akurat tej nocy z soboty na niedzielę zaplanowane prace techniczne w związku z czym nie będzie możliwości płatności kartą i wypłacenia pieniędzy z bankomatów do godziny 6 rano. Reasumując (trochę z mojej winy w tym wypadku, nie ukrywam) - do godziny prawie ósmej czasu lokalnego (czyli około trzy i pół godziny) siedziałem sobie na ławeczce między podróżnymi czekającymi na wejście do strefy check-in i co piętnaście-dwadzieścia minut próbowałem z najbliższego automatu kupić butelkę wody za dirhama żeby sprawdzić, czy moje konto i karta są już aktywne. Najwyraźniej była to bardzo solidna i porządna aktualizacja systemu i prace techniczne były bardzo głębokie, bo bank starannie wyżyłował przewidywany czas i mniej więcej o 6 czasu polskiego (8 lokalnego) udało się w końcu wystartować z pieniędzmi i w końcu była opcja żeby zapłacić za przejazd autobusem.
Trasa z lotniska Sharjah do Burj Khalifa wygląda następująco:
1. z lewego narożnika budynku lotniska, obok postoju taksówek, niedaleko wyjścia z hali przylotów odjeżdżają autobusy Sharjah Municipality - najlepiej zapytać kierowcy czy jedzie do Al Jubail Bus Terminal - to jest miejsce, gdzie należy wysiąść. Koszt 8-10 dirhamów.
2. na Al Jubail najlepiej podejść do budki, w której sprzedawane są bilety i kupić NOL Card - to lokalna karta transportowa w metropolii Dubaju, można ją doładować na każdej stacji metra, przystanku itd. Ja zakupiłem kartę za 30 dirhamów, 24 z tej kwoty były do wykorzystania na przejazd, a 6 to był koszt karty. Kartę wykorzystuje się do płatności za przejazdy metrem, autobusami, tramwajem itd. na terenie Dubaju. Każdorazowo po odbiciu karty na elektronicznym wyświetlaczu pokazywany jest aktualny stan konta, tak więc można to bez problemu kontrolować (lub sprawdzić ten stan konta po prostu w automacie doładującym). W każdym razie - po zakupieniu NOL Card można spokojnie jechać do Deira City Centre, czyli kolejnego terminalu autobusowego (już bezpośrednio w Dubaju).
3. Z Deira City Centre jest kawałek piechotą przez ulicę do stacji metra o tej samej nazwie i można dojechać bezpośrednio do stacji Burj Khalifa/Dubai Mall.
Całość zorganizowana w ten sposób zajmuje około 1h 20 min, a kosztuje nie więcej niż 30 dirhamów. Oczywiście to kwestia rozważenia tego, czego kto szuka, czy lubi większy komfort i ile chciałby wydać na taki dojazd. Na pewno trzeba wziąć pod uwagę, że np. w okolicach 16:00 robią się już straszne korki i dojazd z Deira City na lotnisko z przesiadką w Al Jubail zajął mi już ok. 2 godziny.
W każdym razie - jestem w centrum Dubaju i przyjemnym tunelem nadziemnym (tuneli jest w Dubaju całkiem sporo - podziemnych, nadziemnych, do tego ścieżki wiodące przez jakieś przejścia przez parkingi itd., większość z nich zadaszona, ocieniona i klimatyzowana, żeby ludziom jak najlepiej funkcjonowało się w takim klimacie) dostaję się do Dubai Mall, czyli jednego z największych centrów handlowych na świecie. Imponuje oczywiście gigantyczną powierzchnią, wszystkimi najbardziej luksusowymi markami, jakie można sobie wyobrazić, ale najbardziej chyba porządkiem, wykończeniem, dbałością o szczegóły. Nie da się nie zauważyć, że o to wszystko dbają naprawdę setki ludzi cały czas - ochrona, służby informacyjne, sprzątający (na każdym piętrze jest kilka(naście?) osób, które chodzą cały czas z jakimiś ścierkami, szmatkami czy innymi przyrządami i przecierają non stop zabrudzenia na szybach, poręczach itp.). No, ale nie dotarłem tutaj żeby chodzić w kółko i zachwycać się sklepami, kolejną fontanną czy lodowiskiem - celem było Burj Khalifa, które udało się bardzo szybko zlokalizować, bo wychodząc z jednego z wyjść z Dubai Mall widać po lewej stronie potężną i wysoką konstrukcję najwyższego budynku świata, który otoczony jest trochę niższymi, a w dodatku dość przyjemnie wygląda, gdy pomiędzy nim, a centrum handlowym i okolicznymi restauracjami znajduje się dość ładny zbiornik wodny. W tych okolicznościach nie pozostaje nic innego jak tylko znaleźć wejście do budynku. Niestety - okazuje się, że nie jest to takie łatwe i intuicyjne jakby się wydawało - krążenie dookoła budynku nic nie daje, nigdzie nie ma żadnego wejścia, nie ma nawet żadnego oznakowania, gdzie to wejście mogłoby być. To w sumie kolejny dowód na to, jak bardzo myślenie "europejskie", do jakiego przywykliśmy okazuje się być trochę inne od lokalnego - kończąc rundę wkoło Burj Khalifa pytam jakiegoś dozorcy, który pilnuje wejścia do strefy apartamentowej o to, gdzie jest wejście - tłumaczy, że przez centrum handlowe. OK, wracam do centrum. Pytam pracownika ochrony, gdzie jest wejście. I tutaj - ogromne olśnienie, którego nie spodziewałbym się za żadne skarby świata - pokazuje na windę niedaleko, muszę nią zjechać na sam dół, na poziom parkingu, przejść wzdłuż ścian parkingu i tam będą drzwi, gdzie jest wejście do najwyższego budynku świata... Przyznam, że trochę dziwne dla mnie, spodziewałbym się czegoś bardziej reprezentacyjnego w tym wypadku, ale trudno - w drogę! Jest kilka możliwości, z których można skorzystać na Burj Khalifa: to wjazd na punkty widokowe na 124/125 piętrze (159 dirhamów), wjazd na 148 piętro (404 dirhamy) i wjazd na 154 piętro (774 dirhamy) a także rozmaite kombinacje z wjazdem na dany poziom i wizytą w akwarium, glass walk, safari itd. Decyduję się na wjazd na 124/125 piętro, ale zanim to nastąpi jest dość długi spacer do windy przez korytarze i zakamarki budynku, gdzie można po drodze podziwiać rozmyślania emira zdobiące ściany czy informacje na temat budowniczych obiektu. Podróż na górę szybko mija i można podziwiać okoliczne budynki i drogi skąpane w pyle, który unosi się wszędzie dookoła. Moją uwagę najbardziej przykuwa budynek ze Sky Views Observatory (czyli kolejny punkt widokowy w okolicy) w budynku hotelowym składającym się z dwóch wież, na łączniku między którymi znajduje się basen. Całościowo muszę jednak powiedzieć, że nie robi to na mnie dużego wrażenia - może należało wybrać najwyższą możliwość i wjechać 29 pięter wyżej? Może to kwestia tego pyłu wszędzie dookoła? Może to kwestia tego, że poza wieżowcami w okolicy tak naprawdę widok nie jest w ogóle spektakularny? Trudno powiedzieć. Kolejny punkt programu to wyjazd na punkt widokowy na Palm Jumeirah, gdzie być może będzie coś, co zrobi większe wrażenie.
Żeby dostać się z Burj Khalifa do Nakheel Mall (miejsce, gdzie znajduje się punkt widokowy, właściwie kolejne centrum handlowe tak naprawdę) należy się trochę nagimnastykować i z Burj Khalifa/Dubai Mall station podjechałem na Dubai Internet City station metrem, gdzie poszedłem na przystanek tramwajowy i dojechałem na przystanek Palm Jumeirah skąd z kolei poszedłem pieszo łącznikami, tunelami i przez parking samochodowy na stację monorail gdzie - osobno się płacie, nie obowiązuje NOL Card - kupiłem bilet w dwie strony do Nakheel Mall. Naprawdę niezwykle męcząca epopeja, która każe skierować myśli ku projektantom, a jeszcze bardziej decydentom, którzy mają wpływ na to jak wyglądają pewne rozwiązania komunikacyjne w tym mieście, bo wydaje się, że pewne rzeczy, budynki, projekty itd. to jest wyłącznie rywalizacja między obrzydliwie bogatymi ludźmi, którzy niekoniecznie mają pojęcie o tym, jak normalny człowiek może funkcjonować w danym otoczeniu i w związku z tym trudno o bezpośrednie połączenia autobusowe z lotniska Sharjah do centrum Dubaju (co przecież wydaje się normalne i oczywiste, tym bardziej, że to hub Air Arabia, a sama liczba pasażerów też jest w sumie imponująca), trudności z lokalizacją wejścia do Burj Khalifa (emir czy szejkowie pewnie mają swoje własne, dedykowane wejścia i niekoniecznie interesują ich wejścia dla poddanych czy turystów), męczący dojazd do Palm Jumeirah czy wreszcie sama lokalizacja punktu widokowego, ponieważ jest wyraźnie zaznaczone, na którym piętrze centrum handlowego się znajduje (bodajże na drugim, nie pamiętam już), natomiast musisz wiedzieć (albo trafić), żeby pójść na lewą stronę tam na samej górze, bo jeśli pójdziesz po prawej (mimo ogólnych banerów, że punkt widokowy jest na tym piętrze), to nie trafisz do niego i musisz nadrabiać kroki, bo po prawej stronie przejście do punktu widokowego jest zagrodzone i nie ma możliwości tam się dostać, tak więc - trzeba koniecznie iść na samej górze na lewo od schodów, którymi się wjechało... Sam punkt widokowy pod każdym możliwym względem dość podobny. Cena niższa - wyjściowo 110/165 dirhamów w zależności od dnia/godziny, ale poza tym to samo - przed wjazdem prezentacja historyczna budynku, budowniczych, krótki film, prezentacja osiągnięć lokalnych itd., wjeżdżamy na górę, a tam dość podobnie jak na Burj Khalifa - sporo pyłu dookoła (tak, że momentami przeszkadza w uchwyceniu wzrokiem czy obiektywem całości Palm Jumeirah), ale poza tym nie ma aż tak wiele wieżowców, zamiast tego podziwiamy linię przybrzeżną nieopodal której zbudowano słynny resort (?) czy może lepiej powiedzieć - bardzo ekskluzywne osiedle. Na pewno ta praca robi wrażenie swoim ogromem itd., ale niestety - jak wiele rzeczy w Dubaju - męczy swoją monotonią i zbudowaniem wszystkiego "od linijki", nie ma tu naturalności, widać, że mimo przepychu i blichtru jest to dość sztuczne...
Biorąc pod uwagę, że Dubaj nie był celem mojej podróży, a tylko krótkim przystankiem na który się specjalnie nie nastawiałem stwierdziłem, że czas powoli zbierać się na lotnisko - ponad czterdzieści kilometrów drogi przede mną, klimatyzowane wagony czy nawet przystanki tramwajowe tylko trochę dawały wytchnienie, a przede wszystkim zmęczenie materiału robiło swoje - ponad 24 godziny drogi praktycznie w ogóle bez spania, a szykowało się na jeszcze więcej. Ruszyłem więc na lotnisko tłukąc się w dwugodzinnym korku, o którym wcześniej wspominałem.
Szybkie załatwienie formalności na lotnisku, zjedzenie czegoś i próba znalezienia działającego miejsca do podładowania telefonu - to ostatnie okazało się najtrudniejsze na tym lotnisku, w końcu siedząc w kółeczku z hinduskimi studentami i Uzbekiem i trzymając kabel, żeby nie wypadł z kontaktu udało mi się podładować telefon do 80% i można było biegiem ruszać do swojej bramki. Lot znowu spokojny, wszystko standardowo, bez żadnych problemów i ląduję rano w Bangkoku. Odbieram bagaże, przechodzę kontrolę graniczna i postanawiam się trochę pokręcić, żeby znaleźć coś dobrego do jedzenia i miejsce do posiedzenia. Suvarnabhumi to całkiem przyjemnie zorganizowane lotnisko po jednej i po drugiej stronie (przed i po kontroli), więc wszystko udaje się bez większego problemu, dodatkowo małe przepakowanie i przebranie ciuchów i można nadać bagaż na lot Emirates do Hong Kongu. Wybieram oczywiście self check-in i idę zrzucić bagaże do odpowiedniego stanowiska. Niestety - okazuje się, że jest jakiś błąd techniczny i z dwóch walizek system wczytuje mi do nadania dalej tylko jedną. Sympatyczne panie nie potrafią pomóc i muszę poczekać na uruchomienie stanowiska do odprawy. Siedzę więc, odpoczywam i za mniej niż godzinę udaje mi się wszystko załatwić. Kieruję się więc do kontroli granicznej, przechodzę przez główny hol i idę do pociągu, który kieruje pomiędzy poszczególnymi terminalami lotniska Suvarnabhumi. Część, do której dotarłem okazała się być bardzo ładna, bardzo czysta i bardzo spokojna - tego dnia o tej porze (ok. 14.00) nie było zbyt dużo lotów i w związku z tym nie było zbyt dużo pasażerów, na spokoju więc przy piwie oczekiwałem na mój lot A380 Emirates do Hong Kongu. Okazuje się, że ta linia realizuje przeloty z Dubaju do Hong Kongu z międzylądowaniem właśnie z Bangkoku, gdzie część pasażerów się zmienia. Bardzo szczęśliwie okazało się, że zainteresowanie lotem jest na tyle niewielkie, że były tylko pojedyncze rzędy, gdzie siedziała więcej niż jedna osoba, więc oprócz przestrzeni dla każdego było bardzo cicho, spokojnie i kameralnie, a obsługa i serwis dodatkowo zrobił swoje.
Hong Kong - znowu przejazd pociągiem na lotnisku, tym razem szybki skok do immigration (gdzie nie dostaje się stempli do paszportu, tylko takie małe kwadratowe karteczki z imieniem i nazwiskiem, numerem paszportu, datą wjazdu i datą, do której można zostać - standardowo 3 miesiące), odbiór bagaży (zaskakująco długi, ok. 40 minut samego czekania na start) i można było ruszać dalej w stronę Shenzhen. Tutaj pojawił się niestety problem - byłem wstępnie przygotowany na to, jak można się tam dostać. Hotel, który wybrałem (Golden Central Hotel) był 100m od stacji metra, w centralnej części miasta, niedaleko stacji kolejowej Futian (jedna z dwóch głównych dla Shenzhen, ale jednak mniejsza od Shenzhen North) i dobrze się zorientowałem, że można pojechać z lotniska w Hong Kongu na stację West Kowloon i stamtąd właśnie na stację Futian, co powinno być dobrym rozwiązaniem. Ewentualnie są specjalne dedykowane busy, które prosto z lotniska jadą na jeden z punktów granicznych i tam - już po kontroli - trzeba samemu sobie ogarnąć co i jak dalej zrobić, żeby dostać się do "siebie". Jak pisałem wcześniej - nie planowałem zbyt dużo z góry, więc na lotnisku poszedłem do pani w stoisku informacyjnym lokalnych kolei, żeby zapytać jak najlepiej się dostać na stację Futian i gdzie mogę kupić bilet kolejowy. Usłyszałem odpowiedź, że lepiej nie pociągiem i żebym szedł na busa (wskazywała mi przy tym ręką kierunek). OK, wyszedłem do głównej hali lotniska, gdzie było również główne stanowisko informacji kolejowej i sprzedaż biletów. Idę i pytam jeszcze raz o to samo i słyszę odpowiedź "too many trips, sir" i to samo - żeby lepiej iść na busa i również widzę wskazanie ręką w tym samym kierunku, w którym wskazała pani wcześniej. Idę więc tam, okazuje się oczywiście, że pokazali mi źle i powinienem iść w kierunku zupełnie przeciwnym, trafiam na taki terminal busowy, gdzie już przy wejściu gromada pań z pierwszego stanowiska kasowego woła, żebym kupił bilet u nich, idę więc, płacę 180 dolarów HK (około 85-90 złotych), czekam grzecznie 10 minut aż zbierze się odpowiednia liczba osób i za jakiś czas idziemy do naszego busa. Podróż trwa około 40 minut i kierowca, ja i pięciu innych pasażerów trafiamy na przejście graniczne Huanggang. Wygląda to w ten sposób, że kierowca zawozi skład przed halę przejścia granicznego, wypakowuje bagaże, idziesz do pieszego przejścia granicznego (w międzyczasie on zbiera ekipę, która jest po odprawie i podróżuje w drugą stronę do HK i odjeżdża), masz sprawdzany bagaż i następnie czas na właściwą kontrolę graniczną - są dwa dedykowane stanowiska dla "foreigners", z czego czynne było tylko jedno, a dodatkowo jedynym obcokrajowcem byłem oczywiście ja w tym momencie. Najpierw należy wypełnić arrival card, gdzie wpisujemy imię, nazwisko, płeć, datę urodzenia, narodowość, cel wizyty, czy jest visa-free czy nie, numer paszportu, numer lotu/pociągu/rejsu, którym się przybyło, numer telefonu, miasta/miejsca, które zamierza się odwiedzić w Chinach, adres hotelu, a z drugiej strony kartki są jeszcze informacje wyjazdowe: czy ma się już bilet powrotny (jeśli tak, to na kiedy, numer lotu/pociągu/rejsu, czy ma się jakieś osoby przyjmujące w Chinach (jeśli tak, to ich imię i nazwisko i numer telefonu) oraz bardzo w sumie krótka linijka, w której należy wymienić wszystkie kraje, w których było się w ostatnich dwóch latach. Z tak wypełnionym formularzem droga do okienka, krótka pogawędka z sympatycznym panem celnikiem i po 3 czy 4 minutach stempel w paszporcie i witamy w Chinach. Co się okazuje w tym momencie? Że mapy Google w Chinach niezbyt się sprawdzają, nie są zbyt dokładne i momentami są dość przekłamane. Po przejściu około 1,5 km krążę więc wkoło jednego ze skrzyżowań nie do końca wiedząc, w którą stronę powinienem iść (później okaże się, że szedłem dobrze i byłem ledwie 3 km od hotelu) zagaduję po angielsku pierwszego napotkanego Chińczyka czy może mi powiedzieć czy zmierzam we właściwym kierunku. Gość był w eleganckich czarnych spodniach i białej koszuli więc wydawał się dość dobrą personą na tego typu pytania. Niestety - okazało się, że nie znał kompletnie angielskiego. W ten sposób zaczęliśmy dyskusję posiłkując się z mojej strony translatorem Google, z jego strony jakimś chińskim translatorem i po przerobieniu serii pytań dlaczego nie zamówię taksówki itd. (bo nie działa mi AliPay), zaoferowaniu, że on może mi zamówić taksówkę (mija się to z celem, bo nie działa mi AliPay i nie mam jeszcze juanów żeby jakkolwiek zapłacić), zaoferowaniu, że on mi zamówi taksówkę i ją opłaci (na co dziękuję i odmawiam, bo nie chcę go narażać na koszty, a nie mam jak mu tego zrekompensować w tym momencie, a hongkońskich dolarów nie chce przyjąć) mówi jedyną rzecz, którą umie po angielsku czyli LET'S GO!!!! (ale nie w formie rozkazującej tylko takiej motywującej do działania), którą to frazę jeszcze kilka razy powtórzy i pokazuje mi, żebym szedł za nim, idziemy około 100 metrów dalej i pokazuje mi na coś w rodzaju meleksa, wózka golfowego i tłumaczy, że on tym mnie zawiezie do hotelu. Trochę mi miło, trochę jestem zdziwiony, ale pakuję bagaże i jedziemy. Okazuje się, że ten wspaniały pojazd wyciągnął maksymalnie 41 km/h, ale pan Chau (Chow?) - nie wiem w sumie dokładnie jak, ale gdy potem pytałem o imię powiedział mniej więcej taką formę - niestrudzenie jechał nim między luksusowymi SUV-ami na cztero- i pięciopasmowej drodze i w ciągu dziesięciu minut zajechaliśmy to hotelu co chwilę sprawdzając w czasie jazdy wskazówki dojazdu na telefonie. Pomimo mojego natarczywego próbowania zapłacenia mu w dolarach HK nie chciał niczego przyjąć, zrobił sobie jedynie ze mną zdjęcie i nagrał krótki filmik i pojechał z powrotem do swoich obowiązków - jakiekolwiek one nie były i kimkolwiek nie był. Niesamowity człowiek.
Zameldowanie w hotelu w zasadzie bezproblemowe (nawet pomimo tego, że nikt na miejscu nie mówił po angielsku) - wystarczyło pokazać maila z potwierdzeniem rezerwacji, wspomóc się translatorem i po 10 minutach byłem w końcu w pokoju hotelowym (dość znośnym - ok. 200 złotych za noc, centralna część miasta, czysto, spokojnie, wygodnie, jedynym minusem był w sumie brak szafek na ciuchy, ale i z tym udało się poradzić), szybkie rozpakowanie, wyskoczenie jeszcze na dół żeby zlokalizować bankomat, wypłacić juany i zrobić zakupy w 7-eleven i można było na koniec wziąć prysznic i udać się w końcu na zasłużony spoczynek. Po ponad 48 godzinach, w tym około 3 godzinach snu w samolocie w końcu byłem w Chinach.